Category Archives: Seminasura

Bundukbanga – jeszcze dalej niż Parva

„Bundukbanga” oznacza „złamana broń”. Bo ktoś kiedyś złamał tu broń.

W Parvie trzeciej spotykamy byłego prezydenta złamanej broni, a chwilę potem spacerującego agenta CIA, który już nie protestuje przeciwko mojemu szwędaniu się po okolicach. Z Subinoyem, księciem radości i eksprezydentem idziemy razem do wioski, niecałą godzinę asfaltówką, która tu się znowu zaczyna po krótkiej przerwie między Damdepem i Parvą. Gdyby drogi miały swoje nazwy, to ta nazywałaby się „spadnięty gościu”. Bo parę dni temu spadł tu jakiś gościu, poleciał kilka metrów w dół w zakrzaczoną przepaść. Nie pamięta jakim cudem spadł ani jakim cudem przeżył. Pan bundukbangańczyk pokazuje miejsce zdarzenia.Rozpoczynamy wizytą i lunchem w jego domu. Na początku do stołu siadam tylko ja z Subinoyem i wujkiem. Bo tu jest taki obyczaj, że najpierw jedzą goście. Rodzina zje później na podłodze w malutkiej kuchni. Dookoła biegają dzieciaki a panie szyją ubrania. Panów jest niewiele, poszli przygotowywać las do wypalania. Zajmie im to miesiąc, przez ten czas będą siedzieć w dżungli, jak skończą to widoczki szlag trafi bo wszędzie będzie tylko dym.

Ta wioska należy do plemienia Tongchagya, to jedna z trzech kategorii Chakmów. Pierwsza to Chakmy Właściwe, druga to wspomniana Tongchagya i ostatnia to Doinak – Chakmy z Birmy. Następna bambusowa wieś, Gabosury, to ci sami ludziei ten sam klimacik. Zatrzymujemy się u jakichś ziomków Ananda Kumara na pogaduszki, fotki pani szwaczki i żucie trzciny cukrowej. I oglądanie polskiego banknotu i monety, które dałem Subinoyowi w prezencie. Chwali się nimi praktycznie wszystkim znajomym i nieznajomym, których odwiedzamy.

Być może ciekawsze są te rzeczy, których tu nie widać. Na przykład birmańscy wojownicy o wolność, którzy tu pomieszkują, jak twierdzi Mapuia. Ta kwestia będzie potem tematem dyskusji pomiędzy nim a jego bratem, który twierdzi, że to żadni wojownicy tylko zwykli terroryści. Kimkolwiek by nie byli i tak nie są za bardzo aktywni (to nie sąsiedni Manipur, w których ciągle coś się dzieje, wliczając ataki bombowe parę dni temu), poza tym teraz ich tu nie ma, są w lesie albo razem z pozostałymi wieśniakami albo sobie po prostu tam żyją. Pewnie jeden pan z Vaseikai miałby na ich temat ciekawe historie, tak jak różne inne, których mi opowiedział, ale których nie spisałem. A może ich w ogóle nie ma.

I jeszcze jedna wioska, Seminasura, równie opustoszała jak 2 poprzednie. Tu mieszkają Bru, szyją ubrania i suszą ryżowe placki, które posłużą do produkcji chlebapiwa i wina. O jakiejkolwiek komunikacji między mną a tubylcami można zapomnieć. Ich język nie jest podobny ani do hindi czy bengalskiego ani do mizo (którego też w zasadzie nie znam, ale przynajmniej wiem jak się przywitać). Na szczęście jest ze mną Subinoy, z którym wbijam do domów i który zachęca panie do zapozowania do zdjęcia:

- Będziesz w kolorowym magazynie, twoje zdjęcie będzie sławne na całą Amerykę!

Chyba tak mówi, rozumiem tylko „America”, reszty muszę się domyślać.

Tłumy turystów z aparatami jeszcze tu nie dotarły, więc panie jeszcze nie zmęczone pozowaniem zgadzają się bez wahania ale też bez jakiegoś przesadniego entuzjazmu. Poza tym, co tu dużo pisać, każdy chyba wie jak wygląda mała bambusowa wioska na pograniczu Indii, Birmy i Bangladeszu. Pomijając mityczny obóz uchodźców z Birmy, piechotą parę godzin stąd przy samej granicy, tu właśnie w Seminasurze kończy się Mizoram. Panie premierze, melduję wykonanie zadania.

***

Jest 31 stycznia. Po niecałym miesiacu kończy się moja  podróż, a zaczyna nie wiadomo co.