Poprzenim razem wspomniałem coś tubylcom o jedzeniu piesków, więc jeszcze będąc w Chawngte zadzwonił Kennedy z informacją, że uisa (mięso psa) czeka na mnie w lodówce u Lai, jego znajomej.
Już się zaprzyjaźniłem z tutejszą ekipą, poza noclegiem w Tourist Lodge i whisky kupowanym u pograniczników nie mam w zasadzie żadnych wydatków. Nagarajan kategorycznie odmawia przyjęcia pieniędzy za herbatkę, żarcie jem u Lai, ponowna podróż łódką do Nunsury żeby zanieść odbitki też mnie nic nie kosztuje.
Ale i tak jakoś kasa się szybko kończy. Kupuję bilet do Lunglei, żeby sobie tam wymienić dolce. Jeszcze tylko ostatniego dnia wpadamy po raz kolejny do Nunsury, tym razem z jakimś kolesiem, który 2 tygodnie temu wrócił z więzienia w Delhi gdzie spędził 9 miesięcy „za narkotyki”. Chce kupić motor, ale gdy docieramy na miejsce okazuje się, że motor został sprzedany miesiąc temu. Wracamy na pożegnalną zakrapianą kolację. W zasadzie wszystkie ostatnie dni były mocno zakrapiane, albo whiskaczem od wojskowych albo lokalnym ryżowym winem. W sobotę ok. 5ej rano zjawiam się u Lai na śniadanie przed wyjazdem, Kennedy zjawia się chwilę potem i zaczyna dzień od szklaneczki. Bo u Lai to tak właściwie to jest rozlewnia wina, codziennie przewijają się tu tłumy ludzi w poszukiwaniu trunku. Razem idziemy do jeepa i odjeżdżam w siną dal.