Category Archives: Bangladesh

Tlabung, cz. 2

Nagarajan nostalgnięty

Rano wpadam do knajpki pana B. K. Nagarajana pochodzącego z Tamil Nadu. Pan się ożenił z panią z Mizoramu, spłodził syna Kennedy’ego (nazwanego na cześć JFK), rozwiódł się i ponownie ożenił z panią z plemienia Bru, z którą ma teraz 2 córki. Wszyscy pracują razem w knajpce. Big market day rozpoczyna się jeszcze przed wschodem słońca, Nagarajan wstaje o północy, żeby o 3:30 rano być gotowym na przyjęcie pierwszych klientów. Nie zna angielskiego, ale w hindi opowiedział mi chyba całą historę jego życia, od dzieciństwa w Tamil Nadu, poprzez pracę kierowcy w Assamie i potem w Aizawl, potem coś o kelnerzeniu w Lunglei w dużej restauracji (12 kelnerów i 4 kucharzy) aż po czasy nowożytne. Mieszka sobie teraz w tej wynajętej knajpie razem z żoną i córkami, ale powolutku buduje nowy dom. Chyba podczas zwierzania się strasznie nostalgnął.

Kennedy za to mówi dobrze po angielsku, ale teraz akurat musi iść naprawiać pralkę. Poza naprawianiem zajmuje się jeszcze nauczaniem w szkole i piciem whisky (tym ostatnim chyba najbardziej). Ja uderzam w poszukiwaniu drugiej przystani, skąd na pół godzinki wpadam do kolejnej wioski Kamla Bagan, co w tutejszym języku znaczy, że tu rosną pomarańcze. Kiedyś rosły, teraz w zasadzie nic tu nie ma poza kilkoma bambusowymi domkami niszczonymi co roku przez powódź. Podobno są w stanie odbudować taki domek w ciągu 1-2 dni.

W sobotę robię trochę fot na wspomniamym big market day, tłoczno jest od samego rana, z okolic zjeżdżają Chakmy i sprzedają wszystko co się da.

Po raz drugi spotykam Kennedy’ego. Płyniemy jeszcze z jakimiś jego znajomymi do Bangladeszu. Nie do granicy czy czegoś w tym stylu, tylko do pierwszej wioski położonej w Bangladeszu – Theka Duar. Musimy najpierw zameldować się na posterunku Border Security Force, w tamtą stronę bez problemu na puszczają, za to wracając już jakiś inny posterunkowy ostrzega, żebym tak bardzo przy tej granicy się nie kręcił. Ale co zobaczyłem to moje. Rozpoczynamy od brudzi z ojcem jednego z uczniów Kennedy’ego, potem zakupy w lokalnych złotych tarasach i oczywiście herbatka. Po południu Kennedy bierze mój aparat i robi zdjęcia z obchodzów missionary day (rocznicę przybycia tutaj pierwszego misjonarza, w programie msza i wyżerka przed kościołem), ja sobie spoczywam w hotelu.

W niedzielę funduję kurczaka i idziemy razem z ekipą nad rzekę na piknik. Rano jadę do Chawngte.